Sezon „łososiowy” rozpoczęty. Karlinki, trzebiatówki, gębale – poszły w ruch. „Trociowa” machina ruszyła.
Kto raz spróbował polować na „łososia” pomorskich rzek, a nie daj Bóg „dostał” ją za pierwszym czy drugim podejściem – jest dla niej zatracony.
Nie będzie już partnerem sylwestrowego balu i karnawałowych szaleństw swojej kobiety. Gdy ona będzie słuchała noworocznego orędzia, on będzie drzemał w pospiesznym do Kołobrzegu lub Słupska.
TROĆ WĘDROWNA – SALMO TRUTTA L. – przejęła obowiązki po „tragicznie zmarłym” królewskim łososiu SALMO SALAR L. i, pomimo wszelkich przeciwności losu i działań człowieka, dzierży je godnie. Wola zachowania gatunku tej ryby jest niesłychana, jak również niespotykany jest pęd do trociowej mekki nad Słupią, Wieprzą czy Parsętą, amatorów jej „ciała”. Za to należny jest jej szacunek, a nie plaga kłusownictwa, czym obdarzył ją człowiek „w nagrodę”. Zjawisko to jest barbarzyństwem na bezbronnym stworzeniu i naturze. Styczniowa troć to z reguły wycieńczony dopiero co odbytym tarłem, o słabej kondycji, wychudły KELT, wyglądem przypominający krzyżówkę wielkiej głowy z rowerową dętką.
Poza radością spotkania z rybą, złowienie takiego okazu nie napawa dumą. Dopiero zacięcie dzikiego, wstępującego po pierwszych lutowych sztormach srebrniaka, nażartego bałtyckim szprotem, staje się wyzwaniem i stanowi prawdziwy cel łowców „łososiowych głów”.
Zacięty, walcząc o życie, prezentuje cały wachlarz swoich możliwości. Pruje z nurtem z całą siłą, by wystrzelić ponad-jednometrową świecą nad powierzchnią wody, gdy napotka jakikolwiek opór. Trzęsie łbem i młynkuje do samego końca, aż do zupełnego wyczerpania. Warunkiem obejrzenia troci na brzegu jest umiejętne holowanie i niedopuszczenie do sytuacji, by weszła w podwodne karcze i gałęzie. Walkę, o ile to możliwe, należy prowadzić w strefie wolnej wody. Wykorzystywana w praktyce różnorodność sztucznych przynęt sprawia, że dziś rybę tę łowi się praktycznie na wszystkie dostępne, i te ze sklepów i od prywatnych rzemieślników parających się produkcją blach i woblerów, począwszy od tradycyjnej Algi 2 po „gumisie” i koguty, o obrotówkach i woblerach (koniecznie fluo – taka modal) nie wspominając. Sposób ich prowadzenia odgrywa najważniejszą rolę i poza przypadkowością decyduje zasadniczo o końcowym sukcesie. Ma na celu nie tyle przypominać naturalny pokarm – jak w przypadku innych drapieżców – ile skutecznie sprowokować do ataku i wyzwolić instynktowną agresję terytorialną u ryby, która przecież w rzece nie żeruje i nie poluje w wyniku głodu.
Tak więc, technika musi polegać na precyzyjnym podaniu w domniemane stanowiska, a są to z reguły miejsca za naturalnymi wodnymi przeszkodami, wszelkie przewężenia, ostre zakręty, dobrze natlenione i zacienione odcinki pod nawisami gałęzi drzew itp. Spływającego kelta należy natomiast szukać w strefie nurtu i spokojnych dołach, w których odpoczywa przed nocną zazwyczaj wędrówką do morza. Dlatego poza typowymi trociowymi, wachlarzowatymi rzutami, nie może zabraknąć również krótkich i bardzo dokładnych na odległość kilku metrów.
Jeszcze kilkanaście lat temu, „łosoś” zarezerwowany był dla wąskiej grupy „specjalistów”. Już samo łowienie tej ryby dobrze rekomendowało w wędkarskim światku. Ostatnie lata jednak, dzięki masowemu wstępowaniu troci wędrownej z Bałtyku – co było efektem „tłustych” PRL-owskich zarybień – przyniosły zainteresowanie połowem tej szlachetnej ryby na skalę ogólnokrajową. Fakt, że był taki okres, w którym łatwiej było pozyskać kilkukilogramową troć niż szczupaka. Obecnie doszło do sytuacji, że wspólne łowienie, ramię w ramię, wędkarzy z Krakowa, Wrocławia, Ełku czy Lublina jest czymś naturalnym. Efektem takiego stanu rzeczy jest umocnienie wędkarskiej więzi, dla troci jednak jest to mało pocieszające zjawisko. Przy ograniczonym areale wód, w których wędruje, perspektywa jest mało atrakcyjna. „Na szczęście” z roku na rok stada wchodzące są coraz mniej liczne. Nadchodzą chudsze lata, a dowodem tych zmian był ubiegłoroczny sezon, który okazał się wręcz fatalny, jeśli chodzi o ilość złowionych ryb. Zimowo-wiosenne wyprawy okazały się nieskuteczne, upalne lato zupełnie zniechęciło do łowienia tej trudnej i chimerycznej ryby. Dopiero ostatnie dni sezonu okazały się łaskawsze dla trociowców, którzy nieźle sobie połowili, ale tylko na Redzie. Legendarna Parsęta, zawsze „pewna” Słupia okazały się „puste”.
Mniejsze pogłowie spowoduje zapewne, że na pomorskich łowiskach trociowych pozostaną najwytrwalsi wędkarze, mniej cierpliwi amatorzy „różowego mięsa” sami się wykruszą i przeniosą swoje zainteresowania na inne gatunki. Na razie „LESZCZA ci u nas jeszcze dostatek”.
Bo łowienie SALMO TRUTTY uczy cierpliwości i pokory. Ale i nagroda jest wielka. Czego życzę w nowym sezonie. A więc Panowie… kije w dłoń!