Rozumiem Wasze zdziwienie tematyką, chyba nie spotykaną dotąd w literaturze wędkarskiej, jednakże zachęcając Was do czytania, chciałbym rozpocząć nasze spotkania z medycyną od takiej sentencji: wędkarstwo to sport, a sport to zdrowie!
Jest to stwierdzenie z pewnością powszechnie znane i akceptowane jako reguła. Wiemy jednak wszyscy, że prawie od każdej reguły są wyjątki, co oznacza, iż czasami uprawianie sportu może być przyczyną różnych kontuzji i dolegliwości. Wiemy również o tragicznych wypadkach, niekiedy śmiertelnych, zwłaszcza w takich dyscyplinach sportu jak: wyścigi samochodowe, żużlowe, narciarstwo, boks. Na nas wędkarzy także czyha niebezpieczeństwo utraty życia – oczywiście, w wyniku utonięcia! Dotyczy to nie tylko tych zupełnie nie umiejących pływać (a takich jest, niestety, niemało), lecz także uważających się za pływaków, którzy nie potrafią poradzić sobie z, na przykład, nasiąkniętym wodą, niekiedy bardzo zimną, ubraniem i napełnionymi woderami. Zachowanie samego tonącego, reakcje jego kolegów, a zwłaszcza właściwe, proste sposoby ratowania topielca, polegające na zastosowaniu metod reanimacji, tj. ręcznego masażu serca i sztucznego oddychania metodą usta-usta -przedstawię później. W tym miejscu pragnę wszystkim uprzytomnić, że nie możemy liczyć na żadną karetkę, na żadnego doktora – to oczywiste! Dlatego życie drugiego człowieka jest najdosłowniej w naszych rękach.
A zatem, Drodzy Koledzy, podejmuję próbę możliwie najbardziej przystępnego przedstawienia zalet sportu wędkarskiego dla naszego zdrowia (hasło: świeże powietrze, ruch + czynny wypoczynek, odprężenie nerwowe, przyjemne emocje). Będę też, naturalnie, mówił o dolegliwościach i kłopotach związanych w zasadniczy sposób z „pracą” wędkarza.
Żywię nadzieję, że tak dalece zaskakująca pozycja na łamach pisma wędkarskiego spotka się jednak z zaciekawieniem i pewnym oddźwiękiem ze strony Kolegów. Oczekuję zatem z ciekawością maili z uwagami i ocenami, jak też pytaniami. Jestem od wielu lat specjalistą w zakresie chorób wewnętrznych i reumatycznych, co upoważnia mnie do wypowiadania się m.in. o problemach układu krążenia, oddychania, pokarmowego oraz narządów ruchu.
Układ oddechowy
Nasze spotkania z medycyną rozpoczynam od omówienia wybranych zagadnień związanych z układem oddechowym, ze względu na… sezon zimowy, a niebawem przedwiosenny. Wiadomo, że oddychamy teraz powietrzem zimnym, często bardzo wilgotnym i narażeni jesteśmy na dworze (bo na razie nie ma wędkarstwa halowego) na zmienność wszelkich warunków atmosferycznych, szczególnie wiatru o różnej sile. Zgodnie z zapowiedzią zacznę od… zalet chłodnego, a nawet mroźnego powietrza. Otóż wiadomo, że wymiana gazowa w naszych pęcherzykach płucnych jest tym intensywniejsza, im temperatura powietrza jest niższa. Mówiąc wprost: organizm dotlenia się lepiej oddychając zimnym powietrzem! Dopiero w temperaturze poniżej 28-30° C zaczynają przeważać czynniki niekorzystne. Naturalnie, jedynie właściwym sposobem oddychania jest wciąganie powietrza przez nos, o każdej zresztą porze roku. W jamie nosowej bowiem powietrze jest oczyszczane mechanicznie (z kurzu), wstępnie ogrzewane o kilka (do 10° C), a także nawilżane, kiedy jest to potrzebne. Tak więc np., oddychając na 8-stopniowym mrozie dostarczamy do płuc powietrze o temperaturze około plus 8-10 stopni, zapewniając bardzo dobre natlenienie krwi przez (włosowate) cienkie naczynka krwionośne, oplatające obficie każdy pęcherzyk płucny. W wyjątkowo niskich temperaturach powietrza (ok. 30° poniżej zera) wdychane powietrze nie zostanie ogrzane przez całe drogi oddechowe, czyli jamę nosową, jamę gardłową, krtań, tchawicę, oskrzela i oskrzeliki, do właściwej najniższej temperatury ok. plus 5-7° C, co powoduje odruchy obronne w postaci zatykania nosa i ust rękawiczką lub szalikiem, obronnego kaszlu, aż do duszenia się szybko produkowaną wydzieliną śluzową tchawicy i oskrzeli, a wtedy – powinniśmy jak najszybciej znaleźć się w cieplejszym miejscu. Przypominam tu rzecz oczywistą, że maksymalnie utleniona krew jest najbardziej wartościowym „paliwem” dla naszego serca, mózgu (zwalcza skutecznie senność, ociężałość, a także wiele rodzajów bólu głowy!) i niemal wszystkich pozostałych narządów i tkanek.
Oczywiście, tzw. zimno na dworze kojarzy się powszechnie z kilkoma co najmniej chorobami jako ich przyczyna i jest to skojarzenie zupełnie słuszne, choć wymagające paru istotnych wyjaśnień. Dotyczą one budowy dróg oddechowych i ich czynności oraz mechanizmów powstawania zjawisk chorobowych. Tak więc drogi oddechowe zaczynają się… dziurkami w nosie, przebiegają jamą nosową wysłaną pulchną błoną śluzową (śluzówka) do nozdrzy tylnych. To właśnie z jamą nosową łączą się – wąskimi kanalikami, też pokrytymi śluzówką – tzw. zatoki oboczne nosa, będące w istocie jamkami kostnymi w kości czołowej lub szczękowej, również wysłane grubą śluzówką. Pełnią one rolę tzw. rezonatorów naszego głosu (jak pudło skrzypiec czy gitary), o czym łatwo się przekonać, kiedy mamy katar i mówimy bezdźwięcznym i matowym głosem. Wydzielina kataralna zatyka kanaliki do zatok, a często sama je wypełnia. Niemal wyłączną przyczyną kataru są pewne gatunki wirusów, które „nabywamy” od innego zakatarzonego człowieka, wdychając je wraz z powietrzem, w którym „rozpyla” je wraz z każdym oddechem na odległość 3-4 metrów! Zaś kichnięcie roznosi wirusy błyskawicznie po całym pokoju, a nawet mieszkaniu, autobusie, sklepie czy kinie. Wirusy powodujące katar lub tzw. przeziębienie pospolite, rozmnażając się bardzo intensywnie w śluzówce nosa, wywołują obronny stan zapalny (intensywne przekrwienie oznacza dostarczenie odpowiednich ilości przeciwciał obronnych i białych krwinek obronnych oraz produkcję wielkich ilości wydzieliny śluzowej, mającej za zadanie… usunięcie na zewnątrz nosa nieproszonych gości (tak więc, kichanie i smarkanie są odruchami ściśle obronnymi). Katar nosa wyraźnie częściej występuje zimą, wiosną i jesienią, a ma to zapewne związek z obniżoną obronnością ogólną organizmu, ale również ze znacznie częstszym przebywaniem z innymi ludźmi w pomieszczeniach zamkniętych, ułatwiających szerzenie się infekcji.