Odłowy ryb dokonywane przez rybaków nigdy nie cieszyły się wśród wędkarzy dobrą opinią. Dowodzi tego nie tylko nasza praktyka, ale i prace naukowe, prowadzone m.in. w Kanadzie i Irlandii, które wykazały olbrzymią niechęć wędkarzy do rybactwa profesjonalnego. Wypada więc stwierdzić, że z taką opinią wędkarz przychodzi chyba na świat, bowiem jest ona niezależna od szerokości geograficznej, systemu politycznego, a nawet wielkości zasobów wodnych w danym państwie (w porównaniu z Kanadą, gdzie jedno jezioro – Wielkie Niewolnicze – ma powierzchnię 31 tysięcy km2, całkowita powierzchnia jezior Polski jest 10 razy mniejsza!) – słowem, jest to opinia uniwersalna. Proponuję zastanowić się nieco szerzej, czy i na ile jest to opinia słuszna oraz w jakim stopniu zmiany, które zaszły, i zachodzą, w systemie użytkowania wód w Polsce, mogą się przyczynić do zmiany tego negatywnego wizerunku. Rozrachunek z przeszłością i moją wizję przyszłości uzupełnię wnioskami, które sformułowała w swoim raporcie „Rybactwo u progu XXI wieku” Europejska Komisja Doradcza ds. Rybactwa Śródlądowego (organ FAO), na swej ostatniej sesji, która odbyła się w maju 1994 roku w Rzymie.
Sam jestem zapalonym wędkarzem, przez 7 miesięcy pracowałem w zakładzie rybackim, a od 12 lat zajmuję się wędkarstwem i rybactwem jako naukowiec – stąd mój stosunek do tego problemu jest wypadkową tych trzech doświadczeń. Nie mam żadnych wątpliwości, że wiele zarzutów skierowanych przeciw rybactwu profesjonalnemu było uzasadnionych. Co prawda wędkarz niewiele mógł wiedzieć o niesprawnym systemie zarządzania w gospodarstwach, odgórnym planowaniu i innych cechach typowych zresztą dla każdego przedsiębiorstwa państwowego, ale niejednokrotnie mógł się spotkać „oko w oko” z rybakiem i przez pryzmat tego spotkania oceniał całą gospodarkę rybacką.
Widząc rybaka na niezłym „chuchu” i przypadki sprzedaży ryby „na lewo” nie myślał o tym, że jest i druga strona medalu – gospodarstwa budowały jednak wylęgarnie, zarybiały swoje wody, sprowadzały z roku na rok drożejący narybek węgorza (dziś za 1 kg tego narybku muszą płacić co najmniej 200 DEM) i zmieniały systematycznie swój stosunek do wędkarstwa i wędkarzy. Negatywne zmiany, które występowały w pogłowiu ryb pod wpływem zanieczyszczeń i eutrofizacji, najłatwiej jednak było przypisać rybakowi i „rabunkowej gospodarce”.
W latach 1985-1991 prowadziłem ze studentami Wydziału Ochrony Wód i Rybactwa Śródlądowego badania ankietowe, które objęły około 600 wędkarzy nad 43 jeziorami w Polsce, w tym 33 użytkowanymi przez państwowe gospodarstwa rybackie i 10 użytkowanymi przez PZW. Oczywiście, ankiety były anonimowe, zaś wędkarze wypełniali je najczęściej bezpośrednio nad wodą lub tuż po zakończeniu wędkowania.
Z wieloma osobami prowadziłem długie i ciekawe dyskusje i muszę przyznać, że na moje pytanie – Dlaczego ocenia pan gospodarkę jako rabunkową? – uzyskiwałem zwykle tę samą odpowiedź: „bo rybacy łowią prądem”.
Wyniki badań były znamienne. Na pytanie: „jak ocenia pan gospodarkę rybacką w tym jeziorze?” – 80% wędkarzy łowiących w jeziorach PGRyb oceniało tę gospodarkę źle lub zaledwie dostatecznie.
Ku mojemu zaskoczeniu, także w przypadku jezior PZW aż 70 procent wędkarzy miało taką samą opinię. O co tu chodzi? Pytanie, które wówczas sobie zadałem, skłoniło mnie do dalszych poszukiwań. Przeanalizowałem wówczas odpowiedzi na pytanie dotyczące wysokości odłowów uzyskiwanych przez każdego z ankietowanych wędkarzy. Okazało się, że złe opinie o gospodarce rybackiej nie mają żadnego związku z wysokością odłowów wędkarza. Innymi słowy, takie same opinie o tej gospodarce mieli wędkarze łowiący 1-2 kg ryb w ciągu dnia wędkowania i wędkarze łowiący 0,5 kg na dzień. Powtarzające się w wielu ankietach sformułowanie, że w jeziorze prowadzi się „rabunkową gospodarkę rybacką”, było niestety przesadzone, bowiem w przypadku jezior PZW nie prowadzono wcale intensywnych odłowów rybackich – zaś ogólna ocena gospodarki była na ogół negatywna. Muszę także dodać, że zarówno w przypadku jezior PGRyb, jak i PZW, średni odłów ryb uzyskiwany przez jednego wędkarza był bardzo zbliżony i wynosił około 1 kg ryb dziennie. Wniosek może być tylko jeden: nawet systematyczne i często bardzo intensywne odłowy rybackie (rzędu 30-40 kg/ha) nie mają negatywnego wpływu na wysokość odłowów wędkarskich. Dlaczego?
Po pierwsze – nasze jeziora są bardzo produktywne, znacznie bardziej niż zakładały to stare podręczniki rybackie. Po drugie – eksploatacja rybacka prowadzona prawidłowo ma bardzo pozytywny wpływ na ichtiofaunę i całe ekosystemy wodne. Nie są one bowiem odcięte od świata i różnych wpływów działalności człowieka. Jak pisze niekwestionowany autorytet z dziedziny ekologii H. Remmert „…wiele ekosystemów ewoluowało, łącznie z rodzajem ludzkim (np. w Europie, gdzie po epoce lodowej człowiek zaczął oddziaływać bezpośrednio na systemy i ich rozwój).
W tym przypadku człowiek stanowi składnik ekosystemu, zaś pozostałe elementy koewoluowały razem z nim”.
Cechą charakterystyczną naszych jezior jest to, że były one od wieków przedmiotem użytkowania rybackiego i nawet w najnowszej historii zawód rybaka często byłyby przekazywany „z ojca na syna”, a dla wielu rybaków zarzut o prowadzenie „rabunkowej gospodarki” byłby po prostu obraźliwy.