Na tym zdjęciu szczur lądowy może zobaczyć wszystko, co powinien zabrać ze sobą na urlop, jeżeli planuje łowienie w morzu na pilkery.
1. Wędzisko pilkerowe o ciężarze rzutowym od 250 do 300 gramów.
2.Solidny morski kołowrotek o stałej szpuli lub średniej wielkości multiplikator (żyłka monolityczna o średnicy 0.45-0.50 mm lub plecionka 0.30 mm).
3. Zapasowa szpulka żyłki monolitycznej, z której wykonuje się pętelkę przywiązywaną do żyłki głównej lub trok boczny.
4. Rożne wabiki (np. kilka gumowych węgorzyków, ogonki twisterów, imitacje mątw).
5. Troki boczne
6. Solidne morskie karabińczyki
7. Pilkery. Powinny się wśród nich znaleźć modele o masie 80, 100, 150, 200. 250 i 400 gramów.
Poza tym należy pamiętać o nożu, palce do głuszenia ryb i szczypczykach. Bardzo przydatna jest szmatka do wytarcia rąk, nieocenione usługi oddaje kawałek sznurka, którym można przywiązać wędkę do relingu podczas przerwy w łowieniu.
Szczury lądowe nie mają łatwego życia. Morze jest daleko, a przynęty i techniki wędkowania inne od stosowanych w wodach słodkich. Asortyment morskich przynęt sztucznych, jakim dysponuje szczur lądowy, ogranicza się przeważnie do jednego lub dwóch starych pilkerów, otrzymanych kiedyś od dziadka mieszkającego na wybrzeżu. Nic więc dziwnego, że nasz autor postanowił udzielić kilku rad tym wszystkim, którzy w tym roku planują spędzić pierwszy życiu wędkarski urlop nad morzem.
Zaczniemy od omówienia szczegółów łowienia na pilkery.
Przywiąż pilkera o masie 250 g. – Mówisz poważnie? – Przecież 170 gramów także powinno wystarczyć. – Rób, jak uważasz, ja naprawdę dobrze ci radzę, Niech będzie – wyjmuję z pudelka uzbrojoną metalową „maczugę” o masie ćwierć kilograma i wiążę ją do żyłki. Jest to najcięższa przynęta, jaką zabrałem ze sobą na tę wyprawę na ryby. Przyczepiłem więc czerwono-żółtego pilkera do agrafki z karabińczykiem i hajda za burtę. W tym miejscu morze jest bardzo głębokie. Żyłka schodzi z kołowrotka i schodzi. Wędkarski urlop w Norwegii – pod nami 60 metrów słonej wody i niesamowicie silny prąd. Pilker opadł w końcu na dno. Zamykam kabłąk, naprężam żyłkę i zaczynam delikatnie poruszać szczytówką wędziska, starając się cały czas utrzymać kontakt z dnem. Wyraźnie czuję, jak moja przynęta od czasu do czasu uderza o morskie dno. Tylko w ten sposób można być pewnym, że łowi się w miejscu, w którym dorsze czatują na zdobycz. Mijają trzy, cztery minuty. Coś siedzi. – Branie? – pyta mój sąsiad i w napięciu oczekuje odpowiedzi. Unoszę kij do góry, ale czuję tylko statyczny
opór. Nic nie pulsuje na drugim końcu żyłki. – Nie, mam zaczep – odpowiadam trochę zawiedziony i od razu próbuję uwolnić się z zawady leżącej na dnie. W trakcie tej czynności, gdy zajęty byłem nakładaniem na żyłkę uwalniacza zaczepów, wędka mojego sąsiada zaczęła się energicznie naginać. Kątem oka widzę, że holuje on ładnego dorsza. Po chwili ryba znalazła się na powierzchni i wprawnie podebrano ją olbrzymim podbierakiem. Kolega złowił dorsza, ja straciłem pilkera – niezły początek.
Cóż można jednak na to poradzić? Przecież podczas łowienia na pilkery zaczepy są czymś zupełnie normalnym. A to, że ktoś złowił rybę – cóż, tak to bywa. Być może za chwilę ja także będę coś holował.
Z wyczuciem na pilkera
Stara maksyma wędkarzy łowiących na pilkery brzmi: dorsze łowi tylko ten, kto potrafi poruszać przynętą tuż nad dnem. Zaczepy są wiec niejako ryzykiem zawodowym, a ich brak świadczy o tym, że przynęta nie dochodzi do dna. Najprostszy sposób łowienia dorszy na pilkery polega na opuszczeniu przynęty do dna, a następnie wprawienie jej w lekki „tańczący” ruch nad dnem, Pilker imituje wtedy naturalny pokarm dorszy (np. małego tobiasza). Szarpanie wędziskiem na metr, półtora do góry, jest zupełnie zbędne – wystarczy tylko pełny wyczucia powolny ruch szczytówką, około pół metra, a następnie równie powolne opuszczenie jej w dół. Jest to zasada obowiązująca w szczególności podczas łowienia na plecionki, które nie są w ogóle rozciągliwe. Podczas opuszczania wędziska w dół, należy zwrócić uwagę, żeby pilker nie leżał na dnie zbyt długo.
Dobry pilker powinien szybko opadać w dół, przez cały czas pozostawać tuż nad dnem, a zarazem ciągle „tańczyć” i tak się poruszać w wodzie, żeby do złudzenia przypominał żywą rybkę. Jeżeli prąd morski jest bardzo silny, a łowisko głębokie, zbyt lekka przynęta natychmiast unosi się ku górze, a wtedy nie ma mowy o braniu dorsza. Na przykład w Oresundzie lub Gelben Riff w cieśninie Skagerrak, pilkery o masie 100 g są zupełnie nieprzydatne i z powodzeniem można zostawić je w domu. Tak lekkie przynęty nigdy nie dochodzą do dna, a więc prawie nigdy nie biorą na nie dorsze. W łowiskach tych odnosi się sukcesy tylko na ciężki sprzęt i pilkery o masie 250, 400, a czasami nawet 500 gramów.
Zawsze należy się decydować na możliwie najlżejszy model pilkera. Musi on jednak szybko opadać na dno i bez trudu dawać się wyczuwać na szczytówce wędziska.
Przy normalnej pogodzie do łowienia w Bałtyku wystarczają pilkery o masie 100 g. natomiast w niektórych spokojnych zatokach, masa przynęty może być jeszcze mniejsza.
Co innego jednak, gdy wyruszymy na pełnomorską wyprawę kutrem i będziemy łowić na przykład u wybrzeży Norwegii na głębokości 120 metrów. Dryf kutra i ciągły napór wody (prąd morski) działający na żyłkę, zmuszają wędkarza do użycia pilkera o masie 400 g. Nic więc dziwnego, że aby skutecznie łowić na tak ciężką przynętę, niezbędne są także: solidne wędzisko morskie, wytrzymały kołowrotek i plecionka (lub żyłka monolityczna o średnicy około 0,5 mm). Podczas wędkowania we fiordzie z łódki, problem strony zawietrznej i nawietrznej jest zupełnie nieistotny. Prąd wody unosi ze sobą pilkera, a wędkarz trzyma wędzisko z tej strony łodzi, z której jest mu wygodniej. Trudności zaczynają się dopiero podczas łowienia z kutra. W zależności od zaleceń kapitana i ustawienia kutra, raz łowi się tylko na stronie nawietrznej, kiedy indziej tylko na zawietrznej.