Wszystkie argumenty okazały się nieskuteczne. Syn mojego wędkującego kolegi ani myślał zostać w łóżku i uparł się, że pojedzie z ojcem na ryby. – Ja tes będę łowił sandace – mamrotał na wpół śpiący brzdąc z wypiekami na twarzy. Obaj „mężczyźni” pakują więc sprzęt do łodzi i wypływają na jezioro (zdjęcie 1). Chłopca ogarnia zachwyt, gdy tata rozkłada dwie wędki i przywiązuje do nich woblery. Będą łowić na spinning. Przynęty są jaskrawożółte jak kurtka przeciwdeszczowa syna. Jednak tak, jak lód zamienia się w wodę, gdy ogrzeją go ciepłe promienie słońca, tak gaśnie też początkowy entuzjazm chłopca. Przez dwie godziny nie ma brań. Znudzony malec kładzie się na dziobie łodzi i wkrótce zasypia. A ponieważ ojciec nie chce być gorszy, ojcowska troska nakazuje mu położyć się razem z pociechą (zdjęcie 2). Podczas gdy obaj panowie smacznie śpią, na niebie pojawiają się ciężkie deszczowe chmury. Przelotny deszcz wyrywa ojca i syna z błogiej drzemki. Dosyć leniuchowania, trzeba jeszcze trochę połowić. Przynęty ponownie lądują w wodzie. Na granicy spadku dna – branie! Wędzisko wygina się w imponujący pałąk. Dwie pary rąk chwytają za dolnik i kołowrotek. Ojciec i syn wspólnie walczą z wielkim sandaczem. Podczas holu chłopiec jest bardzo przejęty. Po chwili piękny, 5-kilogramowy sandacz znalazł się w końcu w łodzi. Mały mężczyzna jest zachwycony. Jest dumny ze złowienia razem z ojcem tak wielkiej ryby. Dlatego też, od razu chce ją sfotografować. Do zdjęcia musi oczywiście pozować tata (zdjęcie 3).