Zestawy stosowane przez autora. Tyrolska pałeczka zmniejsza ryzyko zaczepów, styropianowa kuleczka utrzymuje przynętę nad dnem. Na górze prosty zestaw do łowienia nocą. Wędkując w dzień, autor dowiązuje do karabińczyka małego woblera bez kotwiczek, który podczas podciągania zestawu prowokuje swym ruchem miętusy do brania. Ołowiana śrucina zapobiega unoszeniu przez woblera całego zestawu do góry.
Krótki przypon
Gotowy przypon przyczepiam zawsze poprzez małą agrafkę. Nie mam więc problemów ze zmianą przyponu w ciemnościach, a to z kolei pozwala mi zaoszczędzić mnóstwo cennego czasu, szczególnie gdy w łowisku pojawi się kilka zgłodniałych miętusów. Wielokrotnie przekonałem się już bowiem, że w tego typu sytuacjach, o sukcesie decyduje pośpiech, gdyż po pierwszym braniu przeważnie następują kolejne. Po jakimś czasie ryby odpływają.
Z tego względu zrezygnowałem też z łowienia z trokiem bocznym i używam możliwie jak najkrótszych przyponów z żyłki 0,30 mm. Jedynie w przypadku bardzo czystej wody i wielu pustych brań zmieniam przypon na dłuższy (do jednego metra).
Miętusy mają bardzo ostre ząbki i czasami udaje im się „przetrzeć” żyłkę. Strata pewnego olbrzymiego miętusa (około 80 cm długości) była dla mnie najlepszą nauczką. Od tamtej chwili zawsze zmieniam przypon po złowieniu trzech ryb, jeżeli oczywiście uda mi się je odhaczyć, ponieważ miętusy przeważnie bardzo głęboko łykają przynętę. Żyłka główna ma średnicę 0,40 mm, gdyż w wielu obławianych przeze mnie miętusowych miejscach, na dnie leżą skały i głazy z ostrymi krawędziami.
Kilka słów o haczykach. Łowię na haczyki nr 2-6 z zadziorami na trzonku. Dlaczego? Moją ulubioną przynętą na miętusy są rosówki, a dzięki zadziorom przynęta ta dobrze trzyma się na haczyku.
Przeważnie łowię na dwie, trzy rosówki na raz, z tym, że jedną z nich dzielę na pół, żeby zwiększyć efekt zapachowy. Na żyłkę pomiędzy karabińczykiem a ciężarkiem nawlekam zawsze małą kuleczkę z pianki, żeby przynęta unosiła się trochę nad dnem. Czasami uatrakcyjniam rosówki jakimś środkiem zapachowym. Moim absolutnym faworytem jest olejek piżmowy.
Prowokowanie przez ruch
Jedną rosówkę naciągam aż na trzonek haczyka, następne przekłuwam tylko raz przez środek, żeby miały jak największą swobodę ruchu w wodzie. W akwarium często obserwowałem, że miętusy najbardziej reagują na ruch. Czasami atakują nawet małe przynęty sztuczne. Dopiero po dłuższej pauzie, gdy do miętusa nie docierają wyraźne bodźce optyczne, zaczyna badać dno w poszukiwaniu pokarmu swoim małym wąsikiem i płetwami piersiowymi.
Czasami łowię też na filety z ryb, gdyż duże miętusy odżywiają się głównie rybami. Często się zdarza, że ofiarami miętusów padają ryby mające połowę długości nocnego drapieżnika. Kiedyś w żołądku 59-centymetrowego miętusa znalazłem 32-centymetrową płoć. Prawdopodobnie miętus ten przekąsił sobie moje rosówki na deser.
Najchętniej łowię na tłuste ryby morskie, na przykład na makrele, z których wycinam wąskie paski filetów długości dłoni. Także w przypadku tej przynęty, mała kulka ze styropianu lub pianki umożliwia atrakcyjne „kołysanie” się filetu nad dnem. Bardzo ważne jest, żeby raz na kilka minut trochę poruszyć przynętą. Zwraca to uwagę miętusa i prowokuje go do brania. Często branie następuje zaraz po podciągnięciu przynęty.
Duże znaczenie w stosowaniu tej techniki odgrywa w miarę czuła szczytówka wędziska. Moje kije są raczej krótkie, mają po 2,4 metra długości i ciężar rzutowy od 40 do 80 g. Kołowrotek powinien być solidny i mieć taką pojemność szpuli, żeby bez trudu mieściło się na niej 100 metrów żyłki o średnicy 0,40 mm.
Siedzę więc sobie na małym stołeczku na niewielkiej półce skalnej, a na niebie, nad zarysem masywu górskiego, pojawił się akurat wąski sierp księżyca. U moich stóp rozpościera się gładka jak lustro tafla jeziora. W ostatnim świetle dnia, podwieszone na żyłce klamerki sygnalizacyjne są jeszcze całkiem dobrze widoczne. Później będę je od czasu do czasu kontrolował w świetle latarki. Zaczynam marzyć o złowieniu miętusa olbrzyma. W Europie Środkowej ryby te mogą dorastać do długości jednego metra i osiągać masę nawet 6-8 kilogramów. Wędkarz, któremu uda się zaciąć takiego kolosa, z pewnością nie będzie żałował, że zabrał ze sobą podbierak. Mój podbierak w każdym razie leży przygotowany w zasięgu ręki. Pęczek pachnących rosówek kołysze się nad dnem. Z niecierpliwością czekam na pierwsze branie. Łowię na dwie wędki odłożone na podpórkach, które jakimś cudem udało mi się ustawić na skalistym podłożu. Spoglądam na kij z lewej strony. Czyżby szczytówka lekko zadrgała? Oświetlam wędkę latarką. W niewielkim snopie światła widzę, że coś delikatnie pociągnęło żyłkę, ale na tym się skończyło. Cisza, nic się nie dzieje.
W momencie gdy oświetliłem drugą wędkę, sygnalizator brań na kiju z lewej strony podskoczył tak energicznie do góry, że aż uderzył w ściankę wędziska. Szczytówka wygina się pulsująco. Serce wędruje mi do gardła. Chwytam wędkę i wykonuję energiczne zacięcie. Mam przecież świadomość, że w wodzie znajduje się około 40 metrów żyłki i muszę solidnie szarpnąć, żeby haczyk wbił się w pysk ryby.
Odrywanie od dna
W tym samym momencie sygnalizator brań drugiej wędki także wędruje do góry. Gdzieś tam w głębinie buszuje całe stadko wygłodzonych miętusów. Pierwszy miętus siedzi pewnie na haku. Wędka wygina się, że aż miło. Staram się jak najszybciej oderwać mojego przeciwnika od dna, zanim uda się mu uciec w jakąś podwodną szczelinę. Hol nie jest być może zbyt finezyjny, ale nie mam innego wyjścia. Muszę się spieszyć, żeby zająć się drugą wędką. Holowanie dużego miętusa nie jest łatwe. Czasami trzeba się solidnie napracować, żeby oderwać taką rybę od dna. Pompowanie i jeszcze raz pompowanie. Nawet przy brzegu miętus potrafi czasami wcisnąć się w jakąś zawadę, a wtedy kończy się to przeważnie utratą prawie już pewnej zdobyczy.
Widzę jasną sylwetkę ryby kilka metrów od brzegu. Duży miętus chlapie się na powierzchni, ale już po chwili ląduje w podbieraku. Jestem bardzo zadowolony z mojej śliskiej zdobyczy, leżącej teraz spokojnie w siatce podbieraka. Piękność, którą wyholowatem z głębiny, ma ponad pól metra długości i masę około kilograma.
Nie mam jednak czasu, żeby odetchnąć po emocjach związanych z holem. Szczytówka drugiej wędki ciągle nagina się w kierunku lustra wody. Ten miętus, co się bardzo często zdarza, zaciął się sam.
Kolejne brania
W chwilę potem zakładam nowe przynęty i ponownie zarzucam wędki, dokładnie w te same miejsca, co poprzednio. Kolejne brania. W sumie, przez pół godziny złowiłem sześć miętusów i miałem dwa puste brania. Okresy intensywnych brań zdarzają się stosunkowo często, gdyż jak wspomniałem, wiele miętusów lubi przemieszczać się w małych stadkach, a czasami odnosiłem nawet wrażenie, że polują zbiorowo jak okonie.
Momentu intensywnych brań nie można jednak przewidzieć. Trzeba po prostu swoje „odsiedzieć”. Na szczęście sporo miętusów żeruje także w pojedynkę i często umilają one czas oczekiwania na orgię brań. Dotyczy to głównie kapitalnych okazów, które zdecydowanie wolą polować samodzielnie.
Jeszcze nigdy nie złowiłem miętusa w toni wodnej. Wydaje się, że ryby te poruszają się tylko nad dnem, choć tak do końca nie można być oczywiście tego pewnym. To mniej więcej wszystko, co chciałem powiedzieć Wam o miętusach, tajemniczych rybach głębin, które podczas celowego łowienia na wędkę potrafią dostarczyć naprawdę wielu niezapomnianych emocji.