Reda koło Rekowa. Jestem tu znowu, po raz kolejny, w tym sezonie – dwudziesty, niezamierzony, ot, tak z przypadku. Jeszcze wczoraj bytem umówiony na Słupi, lecz nieoczekiwanie pojazd odjechał w całkiem inną stronę. Zmęczony nocną pracą, pełen niewiary w sukces, łowię w rzece, która nie rozpieszcza mnie w tym roku. Niespodzianką jest zupełny brak wędkarzy, a nawet śladów, zupełnie tak, jakby nie były to ostatnie dwa dni sezonu trociowego. Pewnie wielu kolegów, po wyjątkowo bezrybnym roku, przeniosło się tam, gdzie i ja być powinienem.
Nagłe branie, i zaraz drugie, powoduje, że zły nastrój pryska jak bańka mydlana, a zmęczenie ulatnia się bezpowrotnie. Pstrągi nie przekroczyły, niestety, magicznych 30 cm i wracają kolejno do wody. Siódmy jest zupełnie okrągły, śmieszny, i jeżeli zmądrzeje, to za trzy lata porwie każdy sprzęt. Po ósmym tęczaczku zmieniam wirówkę na małą wahadłową trociówkę i pracowicie, rzut przy rzucie, obławiam dwie głębsze rynny – bez brania. Najwyraźniej kąsek jest za duży dla dotychczasowych mikrusów. Schodzę ze skarpy na zwężenie, gdzie woda usiłuje wymyć pniak po ściętej olsze. Rzut w górę rzeki, pod drugi brzeg, i wolno sprowadzam błystkę w głębinę. Tuż pod nogami mocarne targnięcie i natychmiastowa ucieczka rynną pod prąd. Chwila spokojnych, jakby nieświadomych powagi sytuacji spacerów i wreszcie nagły, błyskawiczny rajd, wyskok i piękny tęczak gna z nurtem rzeki. Luzuję sprzęgło, bo nie ma chyba takiego kołowrotka, który nadążałby zwijać żyłkę. Kontakt z pstrągiem i szaleńcza walka na rozległej płyciźnie, widowiskowe rajdy z grzbietem ponad powierzchnią wody, błyskawiczne zwroty, wyskoki i szarże z uniesionym łbem. Po kilkunastu minutach tęczak przymurował w dołku. Próba zapakowania go do podbieraka wypadła fatalnie. Potężny młyniec i siatka tylko cudem odczepia się z grotu kotwiczki. Pstrąg ucieka pod solidny krzak, a ja wbiegam na środek płycizny, aby zmienić kąt holowania i wydobyć rybę z patyków, zanim nadpłynie tam nieszczęsny podbierak. Podprowadzam tęczaka pod drugi brzeg, na kawałek spokojnej wody, chwytam pod skrzela i na kolanach wynoszę na skarpę. Patrząc z góry na rzekę odniosłem wrażenie, że to zupełnie inna woda niż ta, którą widziałem rano i choć mam przemoczone spodnie, jest mi całkiem ciepło, a dzień jest słoneczny.