Kolor przynęty zawsze musi być bardzo dobrze widoczny w wodzie. Ryby reagują przecież na ubarwienie przynęty. Wędkarz, który potrafi dostosować się kolorystycznie do upodobań ryb, rzadko kiedy wraca do domu o kiju.
Oto stoi nad wodą człowiek. Wysoki, wysportowany, ponadprzeciętnie inteligentny, wyposażony w doskonały sprzęt. Pierwotny instynkt, który dał w tym momencie o sobie znać, nakazuje mu złowić dziś w tym miejscu jakąś rybę. W porównaniu z wieloma innymi zwierzętami, ewentualna zdobycz tego człowieka nie będzie ani duża, ani silna, ani nawet zbyt płochliwa. Prawdę mówiąc, to trochę nie fair, że tak wielki facet prześladuje tak małe ryby. Jednak, droga wędkarko, drogi wędkarzu, pewnie już się domyślacie, nasz człowiek znad wody, po raz kolejny wraca do domu bez ryby.
Pomimo wszelkich starań i wysiłków, na jakie tylko nas stać, wyprawa „po zdobycz” nie zawsze kończy się sukcesem. Wędkarze, rybacy i myśliwi całego świata doskonale o tym wiedzą. Nie każdego dnia udaje się coś upolować lub złowić.
Kiedyś często jeździłem nad pewien kanał, w którym dobrze brały na spinning szczupaki i sandacze. Mniej więcej co druga wyprawa kończyła się sukcesem, czyli złowieniem przynajmniej jednego szczupaka lub sandacza o długości ponad 50 cm. Taki jest bowiem mój prywatny wymiar ochronny. Prawdopodobnie cieszyłbym się z każdej złowionej ryby, gdyby nie pewna, dręcząca mnie ciągle wątpliwość.
Byłem bowiem przekonany, że moją przynętę spostrzegało mnóstwo ryb, a tylko niektóre z nich decydowały się na atak. Poza tym coś ciągle szeptało mi do ucha, że gdybym w tym samym momencie i w tym samym miejscu łowił na jakąś inną przynętę sztuczną, na pewno miałbym branie. Jeżeli komuś trudno jest uwierzyć w te moje przeczucia, może od razu zacząć czytać następny artykuł.
Czytacie dalej? Bardzo mnie to cieszy. Już wszystko wyjaśniam. Dawno temu stwierdzono już, i jest to pewne, że ryba drapieżna, polująca za pomocą wszystkich swoich zmysłów, różnie reaguje na kształt, kolor i ruch poszczególnych przynęt sztucznych.
Z rybami drapieżnymi nie można niestety się pobawić, ale chyba każdy z Was bawił się kiedyś z kotem. Duży kłębek wełny zupełnie go nie interesuje, na mały żółty kłębuszek ledwie zwraca uwagę, natomiast kłębuszek w kolorze czarnym jest już bardzo intrygujący i jeżeli przeciągniemy na sznurku taki kłębek kotu tuż przed nosem, nie za wolno, nie za szybko, z „odpowiednią” szybkością, zawsze skoczy na niego jak tygrys.
Proszę bardzo, to jest właśnie to, z czym mamy za każdym razem do czynienia podczas łowienia ryb. Ciągniemy „kłębek wełny” w wodzie, ale „kota” nie widzimy. Nie widzimy przecież, jak szczupak zaczyna szybciej poruszać płetwami pod wpływem łowieckiego podniecenia, nie widzimy sandacza ruszającego za przynętą, okonia obracającego się w kierunku przepływającej obok niego wirówki. Każdy rzut jest jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną próbą i jeżeli nie zakończy się braniem, trudno wyciągać z tego jakiekolwiek wnioski. Gdyby przynęta mogła opowiedzieć nam o swoich przeżyciach pod wodą, każda wyprawa na ryby byłaby o wiele bardziej podniecająca. Niestety, technika nie posunęła się jeszcze tak daleko. Jeżeli jednak będziecie próbowali „wypytać” o coś swojego woblera, postarajcie się zrobić to na osobności.
Zarabianie na rozterkach
Wieczne rozterki wielu spinningistów, jaką wybrać przynętę, są motorem napędowym dla wielkiego przemysłu produkującego sprzęt wędkarski. Każdy, kto choć raz stanął kiedyś w sklepie przed wielką ścianą udekorowaną centymetr przy centymetrze sztucznymi przynętami, z pewnością przyzna mi rację. Wisi tam wszystko, do czego śmieje się wędkarskie serce – od gumek (kilka tysięcy złotych za sztukę) po woblery kosztujące niekiedy ponad pół miliona. Tymczasem okazuje się, że wybór nie jest wcale aż tak wielki. Z olbrzymiej oferty handlowej tylko niektóre przynęty są naprawdę łowne w każdych warunkach. W miarę upływu czasu niektóre przynęty sztuczne stały się klasykami, na których wzorują się inni. Firmom, które produkują owe wzory, należy tylko pogratulować. Niepotrzebna im jest reklama ani atesty. Przynęta musi po prostu sprawdzać się w praktyce wędkarskiej. Jeżeli tak jest, szybko zyskuje popularność i nabywców, jeżeli nie, nikt drugi raz nie popełnia tego samego błędu i tylko z uśmiechem spogląda na bubel.
Co jest klasykiem, każdy ocenia według własnego gustu, dla mnie jednak zawsze będą to przynęty takie jak: Hi-Lo, Effzett, Mepps, Toby, Rapala lub Morrum. Listę tę można by oczywiście jeszcze rozszerzyć, ale i tak jest już ona wystarczająco długa. Jeżeli zapragnęlibyśmy kupić klasyczne woblery, wahadłówki i wirówki w kilku różnych wielkościach i kolorach, po dwie sztuki z każdego modelu, musielibyśmy sięgnąć bardzo głęboko do kieszeni. I gdybyśmy chcieli w tej kieszeni zabrać wszystkie te przynęty ze sobą nad wodę, to musiałaby to być bardzo duża kieszeń.