W Szkocji są uczynni, ale zachowują dystans. W Irlandii są pomocni, ale niepunktualni. W USA są dobrzy, ale drodzy. Mowa tu o przewodnikach wędkarskich, zwanych z angielska gilles lub guides.
Dawno temu, kiedy w domach bogaczy krzątało się mnóstwo służby, udający się na ryby pan domu zawsze zabierał ze sobą służącego. Ten biedny facet musiał nosić cały sprzęt, starać się o przynętę, podbierać ryby, a potem wszystko dźwigać z powrotem do domu. Cokolwiek by jednak tu dodać, zawsze była to lepsza praca niż praca w manufakturze przy taśmie produkcyjnej. Z czasem taki służący stawał się specjalistą, „służącym do wędkowania”. Angielskie słowo „gille” można przetłumaczyć jako „służący, pomocnik, przewodnik myśliwski i wędkarski”. I właśnie ta stara zależność, pomiędzy panem a służącym, dała początek współczesnemu zawodowi przewodnika wędkarskiego. Trudniących się tym ludzi nazywa się dziś gilleami, boatmanami lub guideami. Po wspólnym łowieniu ryb, wędkarze często nazywają też ich swoimi przyjaciółmi. Chcę jednak zauważyć, że przewodnik wędkarski to jednak zawód i nawet jeżeli stosunki pomiędzy wędkarzem a jego przewodnikiem są bardzo przyjazne, nie zapominajmy, że wtedy, gdy my relaksowo łowimy ryby, ludzie ci zarabiają na życie.
Ciężka praca
Wbrew pozorom, praca przewodnika wędkarskiego wcale nie jest taka łatwa. Wyobraźmy sobie na przykład, że sami jesteśmy przewodnikiem wędkarskim, a przy okazji oczywiście także zapalonym wędkarzem. Naszym miejscem pracy jest wspaniała łososiowa rzeka. Od kilku tygodni w całej okolicy nie spadła ani jedna kropla deszczu. Stan wody w rzece jest katastrofalnie niski, nie mówiąc już o tym, że nie ma w niej ani jednego łososia. Mimo tego, co tydzień przyjeżdża spora grupa wędkarzy, a my za każdym razem musimy robić z siebie błazna, który dba o dobry humor gości, i tłumaczyć im, dlaczego ich wyniki były tego dnia równe zeru. I nagle zdarza się cud. Przez trzy dni leje jak z cebra, a poziom wody w rzece podnosi się z godziny na godzinę. Pojawiają się pierwsze ryby i wkrótce w rzece spławia się łosoś przy łososiu. A nam nie wolno łowić! Tym razem nasi goście przyjechali z Texasu. Dwa małżeństwa mające w sumie 314 lat, a na dodatek okazuje się, że jeszcze nigdy w życiu nie łowili łososi… A nam nie wolno wędkować! Nie wolno wędkować i już! W Szkocji do każdego lepszego odcinka rzeki łososiowej przypisany jest przynajmniej jeden przewodnik wędkarski (gille lub boatman). W razie potrzeby gille będzie także wiosłował, a boatman pójdzie ze swym gościem w dowolne miejsce brzegiem rzeki. Ci ludzie wykonują dokładnie ten sam zawód, jedynie nazwa może być różna. Nad dużymi rzekami łososiowymi, takimi jak Tay lub Tweed, w dolnych odcinkach wędkuje się przeważnie z łodzi. Tamtejszych przewodników wędkarskich nazywa się więc boatmanami. Wspomniane łowiska są bardzo dobre, ale i drogie, nic więc dziwnego, że wielu boatmanów jest dumnych, że nie są gilleami.
Czterech wędkarzy, czterech przewodników
Im lepsze jest łowisko, tym większą reputacją cieszą się tamtejsi przewodnicy. Przewodnicy „należą” do rzeki. W cenę licencji wliczona jest także cena przewodników. Aby to lepiej zobrazować, posłużę się konkretnym przykładem. W listopadzie, tygodniowe wędkowanie w rzece Tweed może kosztować nawet 20 tysięcy DM, wyżywienie i kwatery są płatne dodatkowo, a w rzece może łowić jednorazowo tylko czterech wędkarzy i mają oni do dyspozycji czterech przewodników. Samo w sobie nie jest to może nawet i takie złe, jednak nad wieloma luksusowymi odcinkami rzek, wędkarze muszą czasami przestrzegać niezbyt korzystnego dla siebie regulaminu. Wędkować wolno tylko od 9.00 do 13.00 oraz od 14.00 do 17.00, zawsze z przewodnikiem, czy tego sobie człowiek życzy, czy nie. O godzinie 17.00 należy się spakować i można udać się na tradycyjną angielską herbatę. Jeżeli w rzece jest dużo ryb, pod wieczór przychodzi z wędką właściciel danego odcinka i sam jeden łowi aż do późnej nocy. Coś takiego zdarza się znacznie częściej, niż myślicie. Aby uniknąć niepotrzebnej irytacji podczas wyprawy na ryby, radzę zawsze dokładnie zapoznawać się z przepisami obowiązującymi nad „płatnym” łowiskiem. Gdy wyruszacie nad wodę, nad którą można łowić bez żadnych ograniczeń, radziłbym zaangażować na kilka pierwszych dni przewodnika wędkarskiego pracującego na własną rękę. Wydana kwota będzie i tak śmiesznie niska w porównaniu z kosztami całej wyprawy, a fachowe wskazówki gillea mogą zadecydować o sukcesie lub niepowodzeniu wędkowania. Jeżeli będziemy zadowoleni z naszego przewodnika, najlepiej zatrudnić go aż do ostatniego dnia pobytu nad wodą. Tam, gdzie w rzekach można łowić łososie, przeważnie panuje największe bezrobocie w całej okolicy. Przewodnik wędkarski kosztuje od 50 do 2.000 DM za jeden dzień. Cena zależy tylko od nas samych, od tego, czego będziemy od przewodnika wymagać. Szkocki gille towarzyszący nam podczas wędrówki nad rzeką nie zarabia zbyt wielu pieniędzy. Zaangażowanie boatmana jest trochę droższe, ponieważ wiosłowanie przez cały dzień jest w sumie bardzo ciężką pracą. W Stanach Zjednoczonych ceny są jeszcze wyższe. Guide, który z wędkarzem wędruje pieszo nad rzeką, kosztuje nawet 200 dolarów. Przewodnik z własną łodzią jest dwa razy droższy. Za to pływa z nami przez cały dzień swoją „drift boat” po rzece i zawsze ma przygotowane kanapki i napoje. Całkowita wygoda podczas wędkowania.